Przed wyborami w lipcu, a już po tych w czerwcu, wróćmy do wyborów w maju

Przed wyborami w lipcu o wyborach w maju

Co prawda plan na tę stronę przewidywał, by zdradzać na niej nieco kulisów naszej pracy nad kolejnymi piosenkami, ale tym razem pozwolę sobie wykorzystać jedną z nich do napisania paru słów na tematy okołowyborcze.

To kilka faktów i wypowiedzi, które warto sobie odświeżyć, gdy będziecie zastanawiać się, na kogo głosować. Lub czy w ogóle głosować. Lub czy na pewno wybraliście właściwego kandydata.

I. Partia

Pierwsze, co chciałbym przypomnieć, to determinacja, z jaką PiS parł do wyborów przeprowadzanych jeszcze w maju. W kraju, który dosłownie zamarł w bezruchu, by wyhamować rozwój epidemii, politycy PiS rzucili się do wyścigu o uratowanie pierwotnie zakładanego terminu wyborów.

Zamiast skoncentrować się na walce z koronawirusem, politycy tej partii przerzucali się coraz to nowszymi pomysłami na to, jak przeprowadzić wybory. I nie chcieli tych wyborów odpuścić, mimo że mijały kolejne tygodnie lockdownu, a wirus – w przeciwieństwie do wielu europejskich krajów – nie zwalniał swojej ekspansji.

Najpierw padł więc pomysł głosowania częściowo korespondencyjnego, które miałoby objąć seniorów; kilka dni później na stole było głosowanie już w całości korespondencyjne. W międzyczasie byliśmy świadkami gorszących, personalnych rozgrywek w rządzącej koalicji, dotyczących pomysłów na przedłużenie kadencji Dudy.

Widzieliśmy też, jak PiS upiera się przy pierwotnym terminie po to, żeby zaledwie kilka dni później kombinować, jak ten termin na wszelki wypadek przesunąć.

Tymczasem wirus wciąż był w ofensywie.

W końcu mieliśmy wątpliwą przyjemność obserwować polskiego klasyka, czyli szaloną i jawnie bezprawną prowizorkę rozdmuchaną do rozmiarów godnych 38-milionowego kraju: drukowania kart do głosowania bez podstawy prawnej i zlecania Poczcie Polskiej zadań, których koszt sięgnął grubych dziesiątek milionów – a wszystko to na gębę, bez umowy. Na ewentualny zarzut, że bezprawność tej całej hucpy to zasługa opozycji, kiszącej ustawę w Senacie, nie pozostaje odpowiedzieć inaczej niż tak, że partia, która ma „prawo” w nazwie, z pewnością zna powiedzenie dura lex, sed lex.

I że bez oglądania się na nikogo mogła sięgnąć po w pełni legalny instrument przesunięcia wyborów: stan nadzwyczajny. Który de facto wprowadziła, bo czymże jest pozamykanie na długie tygodnie sklepów, kin, restauracji, nakaz siedzenia w domu, zakaz odwiedzin cmentarzy? Które to regulacje jakoś to – oczywiście! – szeregowych posłów nie dotyczyły

Że już nad przepychaniem po nocy, w ustawie teoretycznie służącej walce z epidemią, zmian w kodeksie wyborczym, nie będę się pochylał…

Cała ta, podjęta na ostatnią chwilę i w niesłychanie trudnych warunkach, rozpaczliwa próba zorganizowania od zera zupełnie nowej procedury głosowania korespondencyjnego była nie tylko groteskowa. Była nie tylko z góry skazana na niepowodzenie, kosztowna i bezsensowna.

Była także – wiem, to mocne słowo, ale niestety adekwatne – zbrodnicza.

Zbrodnicza, bo w sytuacji, w której państwo potrzebowało wszystkich zasobów skupionych na walce z pandemią, te były jeden po drugim przesuwane na front organizacji wyborów.

Zresztą na swój sposób przyznali to nawet, niechcący zapewne, politycy PiS. W paru wywiadach – między innymi z Adamem Bielanem i Łukaszem Szumowskim – pojawiła się myśl pt. „zróbmy wreszcie te wybory, by móc zająć się walką z epidemią”. (Gwoli ścisłości, u Szumowskiego postulat był dokładnie odwrotny – nie róbmy wyborów, tylko skupmy się na epidemii – ale wysnuty najwyraźniej z dokładnie tych samych przesłanek).

Oczywiście tego szaleństwa PiS nie podjął bez powodu. Politycy Prawa i Sprawiedliwości doskonale zdawali sobie sprawę, że w ślad za wirusem kroczyć będzie kryzys gospodarczy, a za nim – niezależnie od tego, jak dobrze władza by sobie z tym kryzysem nie radziła, lub jak skutecznej nie uprawiałaby propagandy – rosnące niezadowolenie z rządzących. Rzadko bywa inaczej, więc PiS miał wszelkie podstawy obawiać się o, wcześniej w zasadzie pewną, reelekcję Dudy.

Zresztą widać, że te obawy właśnie się realizują.

Zamiast więc skupić wszystkie siły na walce z epidemią – czyli na ratowaniu życia Polaków – PiS poświęcił mnóstwo czasu, energii i zasobów na organizację „święta demokracji”.

Skutki tej rozpaczliwej próby zabetonowania się u władzy odczuwamy niestety do dzisiaj. Podczas gdy w większości europejskich krajów, w ciągu 2-3 tygodni po wprowadzeniu lockdownu, liczba nowych zakażeń zaczęła wyraźnie spadać, w Polsce – potrzebowała miesiąca, by zaledwie się, ekhm, wypłaszczyć.

I jak dziś wiemy, nie spadała przez kolejne, długie tygodnie, teraz już miesiące.

Czesi, którzy pierwszy przypadek zanotowali niemal równo z nami, i którzy walkę z wirusem rozpoczęli też niemal równo z nami, odwrócili trend jeszcze w marcu. W efekcie, do dzisiaj zanotowali niecałe 13 tysięcy zakażeń i nieco ponad 350 zgonów.

Polska – już ponad 36 tysięcy zakażeń i ponad 1500 zgonów.

Polska vs Czechy, źródło: University of Oxford, Our World in Data

Że niby mniejszy kraj, być może lepsza służba zdrowia? No to weźmy Wietnam: prawie 100 mln ludzi, wielokrotnie biedniejsza gospodarka od naszej. I około 350 potwierdzonych zakażeń.

Nie, nie dziennie. Łącznie. Od początku roku. I żadnych zgonów.

Czy u nas też tak mogło być? Pewnie aż tak dobrze – nie, bo Wietnam miał doświadczenie z wcześniejszymi azjatyckimi epidemiami, co jak się okazało, było ważniejsze nawet od bardzo skromnych środków.

Ale dzięki szybkiej, podjętej bez wahania decyzji rządu, mieliśmy świetny start w walce z wirusem. Nawet lepszy niż Czesi.

Niestety, również dzięki zaniechaniom rządu, jego nieudolności i absurdalnym priorytetom (wybory w środku pandemii!), ten efekt został roztrwoniony.

A to oznacza, że ludzie, którzy mogli uniknąć zakażenia, nie uniknęli go. Część z nich zmarła.

Przynajmniej część różnicy pomiędzy Polską a Czechami – tych prawie 1200 zgonów – zawdzięczamy temu, że rządzący zajęli się wyborami, zamiast skupić się na pandemii.

Oczywiście, to wciąż wielokrotnie mniej, niż we Włoszech czy Hiszpanii. Ale czy „wielokrotnie mniej niż we Włoszech” jest jakimś usprawiedliwieniem dla zaniechań? Dla zbrodniczo definiowanych priorytetów?

Nie jest. I zapamiętajmy to PiSowi.

Zapamiętajmy, że nie pierwszy raz próbuje iść po trupach do władzy. Ale tym razem, zmarli nie są instrumentem walki o władzę.

Tym razem są ofiarami walki o władzę.

II. Prezydent

Chciałbym także przypomnieć słowa Andrzeja Dudy. Słowa, które otwierają „Piosenkę o wyborach w maju”, zainspirowaną tym, co wyprawiał PiS w związku z wyborami:

Jeżeli są warunki do tego, żeby chodzić normalnie do sklepu, to są i warunki do tego, żeby pójść do lokalu wyborczego

To słowa wypowiedziane przez wyraźnie zmieszanego, jąkającego się Andrzeja Dudę. Kandydata PiS na prezydenta – oraz prezydenta obecnego.

Andrzeja Dudę jąkającego się, bo w pełni świadomego, jak obscenicznie jawne jest kłamstwo zawarte w jego słowach.

Słowach wypowiedzianych 30 marca, kiedy część sklepów była już od dwóch tygodni – decyzją rządu – zamknięta.

Słowach wypowiedzianych na jeden dzień (!) przed ogłoszeniem kolejnych, radykalnych ograniczeń w funkcjonowaniu sklepów, które jeszcze pozostawały otwarte.

Ograniczeń, o planach wprowadzenia których Andrzej Duda, jako prezydent, musiał wiedzieć.

„Jeśli są warunki do tego, żeby chodzić normalnie do sklepu”.

To słowa prezydenta, który doskonale wiedział, że kłamie.

Prezydenta, który doskonale wiedział, jak groteskowo jawne jest to kłamstwo.

Prezydenta, który doskonale wiedział, że łże Polakom w żywe owczy i że dla Polaków będzie oczywiste, że łże.

Prezydenta, który wiedział to wszystko, a mimo to – łgał.

Prezydenta…

Prezydenta, za zniewagę którego, zgodnie z art. 135 kodeksu karnego, grozi do 3 lat więzienia.

Niech ktoś mi powie, jak można znieważyć kogoś, kto w tak żenujący sposób sam pozbawia się godności?

Kogoś, kto tak groteskowo kłamał, i to w sprawie dotyczącej zdrowia i życia dziesiątek tysięcy ludzi?

III. Premier

Chciałbym także przypomnieć słowa premiera Morawieckiego. Słowa, których być może przypominać nie trzeba, bo padły niedawno. Ale które przypomnę tak czy inaczej.

Ja cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa, tej epidemii, i to jest dobre podejście, szanowni państwomów premier 1 lipca rano w Tomaszowie Lubelskimbo on jest w odwrocie. Już teraz nie trzeba się jego bać. Trzeba pójść na wybory, tłumnie. 12 lipca. Będą zachowane wszystkie wymogi sanitarne, bardzo adekwatne. Nic się nie stało teraz, nic się nie stanie 12 lipca. Wszyscy, zwłaszcza seniorzy, nie obawiajmy się, idźmy na wybory. To jest ważne, by móc kontynuować tę sprawiedliwą linię rozwoju.

To premier, który zachęca grupę, dla której COVID-19 jest najgroźniejszy – seniorów – by ci ruszyli na wybory. Tłumnie. W dniu, w którym zanotowano najwyższą od 2 tygodni liczbę zakażeń koronawirusem.

Codziennie koronawirusem zakaża się dziś więcej Polaków, niż gdy wprowadzano kolejne etapy obostrzeń czy gdy padł pomysł głosowania korespondencyjnego dla seniorów.

Oczywiście nie robi tego bez powodu; to właśnie wśród seniorów PiS ma najwyższe poparcie.

To premier, który trzeciego (!) dnia po I turze wyborów mówi  że „nic nie stało się teraz”, więc „nic nie stanie się 12 lipca”.

Powiedzieć, że premier nie miał żadnych podstaw, by twierdzić, że „nic się nie stało”, to nic nie powiedzieć.

W środę 1 lipca w statystykach zakażeń nie byłoby widać nawet osób, które zakaziły się w czasie niedzielnych wyborów, a u których symptomy pokazały się dzień po zakażeniu i już kolejnego dnia poszłyby się zbadać! Nawet tych, wyjątkowo nielicznych, przypadków! Tymczasem od zakażenia koronawirusem do pojawienia się objawów mija średnio 5-6 dni. Doliczmy do tego 1-2 dni na przeprowadzenie testów i oczekiwanie na wyniki i staje się jasne, że z oceną wpływu wyborów na liczbę zachorowań musimy poczekać co najmniej tydzień.

Czy premier jest takim ignorantem, by o tym nie wiedzieć? Przez trzy miesiące podejmowania decyzji dotyczących nakładania kolejnych obostrzeń i luzowania ich, premier nigdy nie opierał się na danych dotyczących zakażeń i nie wie, jak należy je interpretować? Nie wie, że przedstawiają sytuację epidemiologiczną w kraju z co najmniej kilkudniowym opóźnieniem?

Czy też może przemówił przez niego głodny władzy, cyniczny bydlak, który dla swojej korzyści, z premedytacją manipuluje ludźmi, wśród których koronawirus zbiera najbardziej śmiertelne żniwo?

***

Pamiętajcie o tym wszystkim w niedzielę. Rafała Trzaskowskiego i PO można nie trawić. Ja nie trawię – mógłbym napisać całą książkę o tym za co i jak bardzo mnie odrzuca. On i jego środowisko.

Ale czego by o PO nie mówić, to póki partia ta nie pokazała, by była gotowa poświęcić zdrowie i życie tysięcy ludzi, by utrzymać się u władzy.

A PiS, prąc do przeprowadzenia wyborów i reelekcji Andrzeja Dudy, to zrobił.

Pokazał, jakie są jego priorytety.

Pokazał, że jest partią zbrodniczą.

Gotową pozwolić ludziom umierać, by samemu utrzymać się u władzy.

Gotową łgać ludziom w żywe oczy w sprawach ich własnego bezpieczeństwa.

Pokazał, że potrafi przekraczać granice, które w europejskim kraju wydawałyby się nie do przekroczenia w XXI wieku.

Od nas zależy, czy pozwolimy mu przekraczać kolejne.

 


Jeśli masz wśród swoich znajomych zadeklarowanych wyborców Andrzeja Dudy lub osoby, które wahają się nad wyborem i uważasz, że ten tekst może wpłynąć na ich decyzję – udostępnij go.